Do szpitali coraz częściej trafiają pacjenci z bardzo ciężką odmianą zapalenia płuc. Chorobę łapią we własnym samochodzie, domu i biurze. Winne są bakterie Legionella pneumophila, które żyją w klimatyzacji.
– To był 60-letni zdrowy mężczyzna – opowiada profesor Paweł Górski, kierownik Kliniki Pneumonologii i Alergologii w Szpitalu im. Barlickiego w Łodzi w rozmowie z dziennikarzem Gazety Wyborczej – Trafił do nas kilka tygodni temu. Choroba zaczęła się od bardzo wysokiej gorączki – ponad 40 stopni – i silnej duszności.
Poszedł do lekarza rodzinnego i dostał podstawowy antybiotyk. Po kilku dniach stracił przytomność i karetka przywiozła go do naszej kliniki. Na pierwszy rzut oka wyglądało to jak bardzo ciężkie zapalenie płuc. Dlaczego nie pomógł dobry antybiotyk?
Zrobiliśmy testy i przypuszczenie się potwierdziło: były antygeny bakterii Legionella pneumophila.
Po dwóch dniach chory, nie odzyskując przytomności, zmarł.
Podobny przypadek zdarzył się w łódzkiej klinice kilka tygodni wcześniej.
Prof. Górski nie ma wątpliwości: te zachorowania mają związek z używaniem klimatyzacji.
– A przewody klimatyzacyjne to wymarzone środowisko dla bakterii legionelli – tłumaczy. Jak wyliczył, takich pacjentów ma kilkunastu rocznie: – Niestety, trzy-cztery osoby rocznie umierają.
– Podobnie jest u nas – mówi prof. Tadeusz Płusa, kierownik Kliniki Chorób Wewnętrznych, Pneumonologii i Alergologii w Centralnym Szpitalu Klinicznym MON. Dodaje, że ostatnio nie odnotowali zgonów, ale opowiada o dwóch wyjątkowo ciężkich przypadkach legionellozy.
(Źródło: Gazeta Wyborcza)